Wspominki różne - zachęcamy do przesyłania własnych...
Obozowi pechowcy
Rano Henio1 przyszedł się myć nad jezioro, wszedł na dość „dziurawo” wykonany pomost i noga wpadła mu do wody. Z niezmąconym spokojem wygramolił się na brzeg i poszedł zmienić mokre trampki i spodnie dresowe. Po chwili wrócił przebrany w tenisówki i spodenki harcerskie i wpadł do wody w tym samym miejscu (Okoniny, 1970).
A byli i inni pechowcy:
I Stasiek2, który chciał się popisać w podobozie dziewcząt i pokazać jak się dobija kołki pod pryczę, a „właściwy” zamach spowodował odbicie się siekiery od dachu i rozcięcie głowy (Okoniny 1970);
I Mańka3 i Wojtek4, których upodobały sobie meszki (nazywane nad Sopotem okruszkami) i paradowali z całkowicie upstrzonymi czerwonymi piegami twarzami (Fryszarka 1974);
I Mirek5, który zderzył się z belką i oprócz malowniczo obwiązanej bandażem głowy nosił na szyi tabliczkę z napisem „Głową muru nie przebijesz” (Pogorzelec 1975);
I Paweł6, który wykazał się znajomością anatomii, gdy ociosując kołek siekierą zaciął się mocno w łydkę i krzyczał do kolegi „Zobacz, Gołąbek7, prążkowany!” (Smołdzino 1976);
I Agnieszka8, robiąca tablicę rozkazów, która nie chciała się umocować i spadła jej na głowę z wystającym gwoździem (Smołdzino 1976);
I Piotrek9, który tak bardzo chciał się zaprzyjaźnić z psem jednej z druhen, że wreszcie został przez złośliwca „pocałowany” w usta, a warga długo nie chciała się zagoić (Smołdzino 1976).
I inne
Św. Katarzyna 1967/68. Kielce. Jacek Napiórkowski zwany Lalą (dziewczęca buzia, dołeczki na policzkach, duże oczy, długie rzęsy…) na wycieczce do Kielc pożyczył od jednej ze druhen bardotkę (modna wówczas damska czapka z daszkiem) i nie mógł sie opędzić od próbujących go (ją) poderwać chłopaków z Kielc. Niektóre dziewczyny były mocno zazdrosne o jego powodzenie…
Turawa 1968. Trzeba wspomnieć Andrzeja10, znanego bardziej jako Czaja, który ze względu najdrobniejszą budowę spośród obozowiczów, został oddelegowany do umycia wewnątrz beczkowozu, dostarczającego do obozu wodę pitną. Zdjęcia wystającej z beczkowozu głowy druha stały się później, jak to dziś mówią, kultowe. Czyściciel beczkowozu stał się na obozie postacią niewątpliwie popularną. Rozochocony powodzeniem Czaja, podnosił zainteresowanie swoją osobą, zanudzając setkami spraw i pytań starszych kolegów, aż wreszcie któryś nie wytrzymał, złapał go wpół, podniósł do góry i powiesił za pasek harcerski na resztce ułamanej gałęzi. Nikt nie kwapił się do szybkiego zdjęcia go z „sęka”.
Turawa 1968. Przez środek obozu prowadziła droga do jeziora Srebrnego. Co tydzień, szczególnie w niedziele, odbywała się przepychanka z „weekendowymi” opolanami, którzy koniecznie chcieli się dostać nad brzeg jeziora. Nie pomagał postawiony szlaban, bo przecież dotąd oni zawsze bez przeszkód docierali tam na odpoczynek. Postawiony wartownik beznamiętnie powtarzał w kółko „nie ma przejazdu”, co jednak nie pomagało i powodowało agresję przyjezdnych. Zastęp Janusza Lipińskiego (wg członków zastępu Vonstrassa von Lipke), zwany Szpeniami, ułożył piosenkę, która zaczynała się od: „Nie ma przejazdu przez ten życia kres (?!), wąska uliczka, ślepy zaułek…” Nie odstraszało to jednak chętnych do dotarcia do jeziora koniecznie tą droga, którzy wciąż kombinowali jak można by ominąć postawiony szlaban.
Turawa, 1968. Odwiedziny rodziców. Jedna z mam chcąc ulżyć zastępowi służbowemu ruszyła na pomoc do kuchni i wzięła się za smażenie jajecznicy. Obficie wrzuciła na patelnię margarynę z amerykańskiej puszki, która w rzeczywistości okazała się miodem. Jeśli ktoś od razu nie posolił, dawało się zjeść.
Turawa 1968. Jest taki dowcip: Sherlock Holmes z doktorem Watsonem spędzają noc pod namiotem. W pewnej chwili Holmes budzi się i pyta: „Co zauważasz Watsonie?” „Widzę cudowne, gwiaździste niebo i piękny rogal księżyca.” „Jesteś idiotą, Watsonie. Powinieneś zauważyć, że ukradli nam namiot.” Nie wiem, czy Harnaś11 i chłopcy z jego zastępu mieli równie piękne estetyczne przeżycia, gdy koledzy przestawili im w nocy namiot.
Turawa 1968. Obudziliśmy Stasia12 na wartę. Wstał z zamkniętymi oczami. Założył coś ciepłego na siebie i nie otwierając oczu wyszedł na plac apelowy [faktycznie na drogę leśną, która dochodziła do jeziora], po czym wolno ruszył w kierunku jeziora. „– Stasiek, gdzie ty idziesz?” Jakieś mruknięcie w odpowiedzi. Udało się go zatrzymać tuż przed wodą i dobudzić, bo oczy wciąż miał zamknięte. Nie wiadomo, co go ciągnęło w tamtą stronę: czy woda, czy świecący nad jeziorem księżyc…
Brzozów 1968/1969. Nie było szczepowego zimowiska i dużą grupą pojechaliśmy na hufcowe zimowisko do Brzozowa. Podczas zimowej olimpiady „zawłaszczyliśmy” zawody saneczkowe zdobywając prawie wszystkie medale. Przygotowany przez nas kominek był najlepszy, choć parę osób (w tym komendantka Hufca i kwatermistrz) się nieco na nas obraziło. Fragment piosenki „Chłopiec z gitarą” na cześć Romka Holca (głównego hufcowego artysty), który chodził z zaplastrowanym policzkiem: „…z nim by było szczęście moje, superholcplast i nas dwoje…”.
Wiosna 1969. Gdzieś pod Warszawą podczas rajdu „Świetlików”. Rano zwijamy namioty. Organizatorzy punktują. Obok nas jakiś zastęp chłopaków strasznie się męczy. Spojrzeliśmy po sobie: nasz namiot zwiną dziewczęta. Zanim biedacy skończyli, nasze druhny zwinęły idealnie „dychę”, mieszcząc ją bez trudu w pokrowcu.
Berehy 1969. Konkurs wbijania gwoździa, tzw. bretnala, w bukowy kołek. Po próbach przedstawicieli kilku zastępów, najlepszy wynik – 5 uderzeń młotka. Rysiek13 lekko nabił gwóźdź i poprawił. Jego zastęp zachwycony – już nikt nas nie pobije. No, ale jeszcze jeden zastęp. Wyszła Anka14 – nie da się ukryć, potężna dziewczyna. No, ale dziewczyna… Wcisnęła gwóźdź w kołek na tyle, że stanął w pionie, wzięła zamach i… łepek niemal schował się w drewno. Chłopcy upokorzeni…
Berehy 1969. W odwiedziny do córek przyjechali państwo Babiuchowie (towarzysz Edward Babiuch, wówczas Kierownik Wydziału Organizacyjnego KC PZPR, był jednym z ważniejszych ludzi w partii; w późniejszych latach premier). Odczekali spokojnie apel poranny, podziękowali za śniadanie, zabrali córki, zeszli do szosy (to było dobre kilkaset metrów), wsiedli w samochód i odjechali w kierunku Wetliny. Po kwadransie pod obóz podjechała na pełnym gazie milicyjna warszawa i towarzyszący jej motocykl. Z samochodu wyskoczył oficer z okrzykiem:
– Babiuch jest?
– Nie ma.
– Jak to nie ma?
– Nie ma. Wziął córki i pojechał.
– Gdzie?
– Nie wiadomo.
– Kiedy wróci?
– Po południu.
– Jezus Maria, wojewódzki [sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Partii] głowę mi urwie!
I pojechali na poszukiwania. A pan Babiuch skręcił w pierwszą drogę w las i zamelinował się z córkami na jakiejś polance. W końcu chyba nikt nie lubi, jak mu obstawa depcze po piętach.
Berehy 1969. Ze zdziwieniem i niedowierzaniem zebrani wokół obozowego masztu (zupełnie nie wiem, dlaczego tam) słuchaliśmy z tranzystora relacji z lądowania Amerykanów na Księżycu. My tu sami, w ciszy pod działem wodnym, naprzeciw Połonina Wetlińska, w dole szosa, po której raz-dwa razy dziennie przejeżdżał jakiś samochód, a oni tam sobie podbijają kosmos…
Berehy 1969. Deszcz, deszcz, deszcz… i silny wiatr. Zastęp służbowy rąbie mokre drewno i próbuje pali
pod kuchnią. Harcerze z innych zastępów na zmianę trzymają zadaszenie… Obiad o 19-tej. Kolacja o 22-giej…
Okoniny 1970. Jezioro Okonińskie w Borach Tucholskich – z jednej strony Okoniny Polskie, z drugiej Okoniny Nadjeziorne (przed wojną Okoniny Niemieckie).
Krąg 1971. Przyjechaliśmy z „kwaterką” ciężarówką do lasu. Zanosiło się na deszcz i kierowca zaczął się śpieszyć bojąc się, że może potem nie wyjechać. Lunęło całkiem niespodziewanie. Wtedy pierwszy raz rozkładałem sam „dziesiątkę” – linki szczytowe dookoła drzew, wstawić środkowy maszt… i reszta to już żaden problem. Chłopaki w tym czasie rozładowywali ciężarówkę i pakowali sprzęt do tego właśnie namiotu. Ulewa trwała parę godzin. A potem przez 30 dni nie spadła ani kropla deszczu. Sznurowaliśmy namioty na dzień, choć powinny się przecież wietrzyć. Nic to nie pomagało – gruba warstwa kurzu zalegała na półkach i stołach w namiotach, a koce i śpiwory trzeba było trzepać kilka razy w ciągu dnia.
Czarny Potok (Tokarnia) 1972. Pod koniec obozu rozszalała się ulewa. Niewielki potok stał się groźną rzeką. Podmyło chatki i trzeba się było ewakuować do kolonii zuchowej do szkoły w Tokarni. Codziennie po śniadaniu i po obiedzie „specgrupa” wyruszała likwidować obóz. Lało cały czas. Nic nie chciało schnąć. Pożyczaliśmy sobie nawzajem ciuchy, które choć trochę zdążyły się podsuszyć. Do dziś pamiętam to nieprzyjemne uczucie zakładania niedosuszonych ubrań. Padało tydzień. Przestało tuż przed wyjazdem autokaru z kolonistami i obozowiczami.
Miejscowość Pokój, pow. opolski – wiosna 1973 r. Szukamy miejsca na obóz. Chłodny poranek. W oczekiwaniu na otwarcie restauracji (żeby choć gorąca herbata…) zagadujemy kioskarza. Okazuje się być repatriantem z Belgii. Trochę narzeka na miejscowe stosunki. Pytamy, kto tu mieszka. – Tu, panie, to mieszkają autochtoni i Niemcy. Próbujemy być bardziej dociekliwi. Okazuje się, że autochtoni to przesiedleńcy zza Bugu, a Niemcy – to tutejsi Ślązacy.
Na Spalonem (Pokój) 1973. Miejscowość Kup, pow. opolski, gm. Dobrzeń Wielki (po niemiecku Groß Döbern, a po śląsku Wielki Dobrzyń). Nadleśnictwo w…? Też w Kup, jak głosiła stosowna tabliczka. Gospoda, czekamy na obiad. Mówi się tu głównie po niemiecku, ale wyłapujemy i polski, w którym narzeka się na PRL i dyskutuje, jak najlepiej uciec stąd do Niemiec. Kazik15 tak się patriotycznie zagotował, że zostawił powieszona na oparciu krzesła czapkę harcerską.
Na Spalonem (Pokój) 1973. Miejscowość Pokój, pow. opolski. Ksiądz ma do nas pretensję, że przyszliśmy na niedzielną mszę w mundurach. Słyszymy coś o prowokacji…
Na Spalonem (Pokój) 1973. Podczas rajdu zastęp X (formalnie dziesiąty, ale meldujący się jako „iks”) zawędrował na miejsce obozu z 1968 r. nad jeziorem Srebrnym i tam postanowił zanocować. Było już ciemno, więc rozbijano namiot „na tempo”. Druhowie nie zauważyli, że w tym miejscu było lekkie wgłębienie terenu. W nocy rozszalała się burza i namiot zaczął pływać. Jeden z druhów wziął ze sobą dmuchany materac, na którym jednak mieściło się z trudem czterech chłopaków, a piąty – na zmianę – „trzymał się masztu”. Według „dzienniczka” rajowego (niestety nigdy nie odnalezionego) ten fragment brzmiał: „Na materacu czterej falą rozbujani, Staś żegluje do przystani”. Następnego dnia na trasie przez las pragnienie było gaszone w napotkanej na drodze kałuży („no przecież to czysta woda, bo świeżo po deszczu). Z opowieści wynika, że przenosząc się do kolejnego miejsca postoju (formalnie zakazanym) stopem, chłopcy zatrzymali wiozącą ich ciężarówkę, bo chcieli koniecznie zobaczyć wyłaniający się zza drzew zabytkowy kościółek. Dziś nie do pomyślenia – jedziesz, to jedź… dokąd cię dowiozą. Zastęp X to była legendarna paka powołana na rajd: Kazimierz i Stanisław Radkowscy, ściągnięty na tę wyprawę z kolonii zuchowej ówczesny drużynowy Maciusiów – Janusz Szymański (Papuś), Marek Młynarski (Apollo) i Marek Car (Carek; według Wojtka Kaczmarka – Cezarek – co strasznie Marka wkurzało). O ile pamiętam, dzienniczek nigdy nie został w całości spisany. A szkoda… było tam wiele piosenek i wierszyków nie tylko „na czasie”.
Na Spalonem (Pokój) 1973. To jeszcze o „iksach”. Jeden z noclegów podczas rajdu zastęp miał wspólny z jednym z patroli dziewcząt. Tamara16 uznała, że nie podoba jej się dalsze maszerowanie z koleżankami i koniecznie zamierzała dołączyć do „iksów”. W dzienniczku zastępu X brzmiało to mniej więcej tak: (na melodię „Zabiorę cię ze sobą” Haliny Frąckowiak i Grupy ABC:) „Zabierzcie mnie ze sobą, niech będzie, co mi tam, ja mogę i gotować, już dosyć dziewczyn mam”. (Na melodię „Dwóch serduszek” zespołu „Mazowsze”:) „Zakurzyło się na szosie (ojojoj), głosie nasz nieś się po rosie (ojojoj), to chłopaki pełną parą uciekają przed Tamarą (ojojoj).” Po ognisku, na którym zastępy prezentowały swoje przeżycia rajdowe, Tamara śmiertelnie obraziła się na „iksy”.
Na Spalonem (Pokój) 1973. Wiesz – mówi do mnie Koniu17 – zrobiłem bardzo fajne zdjęcia, tylko… zapomniałem włożyć film do aparatu…
Na Spalonem (Pokój) 1973. Codzienny komunikat wygłaszany przez Rybę18 przy okazji posiłków: „Uwaga! Podaję komunikat. Odpadki nadające się do spożycia przez świnki należy wrzucać do hermetycznie zamykanego pojemnika. Nie należy wrzucać sznurka, goździ, śmieci (i co tam jeszcze druhowi komunikatorowi przyszło na myśl), żeby świnka nie dostała zatwardzenia…”
Na Spalonem (Pokój) 1973. Na leśnej drodze stał walec, pozostawiony na weekend przez robotników leśnych. Ryba z Wąsem19 tak się przy nim kręcili, że go uruchomili i… jazda. Ale jak go zatrzymać? Zrobili kółko… i jakoś udało się maszynę wyłączyć. W poniedziałek robotnicy nie mogli się nadziwić: nie doś
, że walec przesunął się o kilkadziesiąt metrów, to jeszcze odwrócił o 180 stopni.
***Im bardziej nie podobało się różnym wizytacjom hufcowym i chorągwianym nasze „hajlowanie” – jak mówili – z tym większą lubością odprowadzaliśmy sztandar wciągany na maszt i go „sprowadzaliśmy”.
***Dosyć nagminne w czasach „średniego” PRL-u (zwłaszcza w czasie, gdy usiłowano osiągnąć 2 miliony członków Związku) było „hurtowe” dopuszczanie do złożenia Przyrzeczenia Harcerskiego harcerek i harcerzy na ich pierwszym obozie, zazwyczaj po piątej klasie, a bywało – niejako awansem – zuchów na ostatniej kolonii, żeby po czwartej klasie „dobrze” wejść do drużyn harcerskich. Koszmarna rota ówczesnego przyrzeczenia („Przyrzekam całym życiem służyć Tobie, Ojczyzno, być wiernym sprawie socjalizmu, walczyć o pokój i szczęście ludzi, być posłusznym Prawu Harcerskiemu”) była kompletnie nie zrozumiała dla tak młodych ludzi, którzy klepali ją z przejęciem, przyrzekając na ogół „…być wiernym w sprawie socjalizmu…” Dlatego też nigdy w Szczepie nie wykazywaliśmy się przed żadną z instancji zwierzchnich liczbą złożonych Przyrzeczeń na obozie, zimowisku lub w ciągu roku harcerskiego. Żeby być dopuszczonym do złożenia przyrzeczenia, trzeba było dorosnąć. W przypadku młodzieży nieco starszej, pozwalaliśmy sobie – o ile dopuszczony był zainteresowany – na nieprawomyślną możliwość złożenia Przyrzeczenia według starej roty i po raz pierwszy chyba na połoninie nad Berehami (1969) jedna z druhen deklarowała „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłuszną prawu harcerskiemu”.
1973. Gdy wprowadzono HSPS (Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej) – ruch programowy wewnątrz ZHP dla drużyn harcerskich działających w szkołach średnich – uciekliśmy w Młodzieżowy Krąg Instruktorski, działający przy 12-tce, żeby nie być drużyną starszoharcerską przy szkole średniej.
1974. Gdy w ślad za uchwałami V zjazdu ZHP wprowadzono obowiązkową nową druga zwrotkę hymnu harcerskiego („Socjalistycznej biało-czerwonej myśli i czyny i uczuć żar! Nauką, pracą dzisiaj tworzymy Ojczyzny jutro, swój w życie start...”), zaczęliśmy zamiast hymnu organizacyjnego śpiewać hasło Rodła jako hymn Szczepu.
Pogorzelec 1975. Podczas rajdu wykazałem się – jak na doświadczonego harcerza – „znakomitą” znajomością terenoznawstwa: pomyliłem się przy orientowaniu mapy w terenie o 90o i nałożyliśmy znacznie drogi, przechodząc dwie „przyprostokątne” zamiast pójść po „przeciwprostokątnej”. O dziwo, następnego dnia nikt nie kwapił się, żeby przejąć ode mnie mapę i prowadzenie patrolu.
Pogorzelec 1975. Podczas ogniska komendant mówi, że ok. czwartej po południu nastąpiło w przestrzeni kosmicznej połączenie statków – radzieckiego „Sojuza” i amerykańskiego „Apolla”, a po trzech godzinach kosmonauci ruszyli się wzajemnie odwiedzać. Chyba odruchowo spojrzeliśmy w górę i – autentycznie – zobaczyliśmy przesuwający się nad nami po nieboskłonie świetlisty punkt. Wszyscy byliśmy przekonani, że to właśnie owe połączone statki.
Krościenko 1976. Poszliśmy z Włodkiem20 poszukać fajnego miejsca na mające się odbyć późno wieczorem Przyrzeczenie. Przeszliśmy przez Krościenko i ruszyliśmy w górę w kierunku Sokolicy. Poprzednio mocno padało i było pełno śniegu, tak że mimo szarówki widoczność była całkiem niezła. Znaleźliśmy się na małej polance, obok ścieżki. Z dwóch stron osłaniały nas świerki, a przed nami przepaść, wspaniale ośnieżone granie i migające światłami Krościenko w dole. „Wiesz, Włodziu, trochę tu trzeba udeptać i to będzie bardzo dobre miejsce” – mówię. Nie ma go! „Włodek, gdzie jesteś!?” Spod śniegu wyłoniła się ręka Włodka, który wpadł w zasypany śniegiem, zupełnie niewidoczny dół i… udało mi się go wyciągnąć. Szczęśliwie podczas późniejszej uroczystości nikt w nic nie wpadł.
Smołdzino 1976. Tabliczka na budynku w Słupsku: „Szkoła rodzenia matek”. A skąd wiadomo, że urodzą się matki?
Smołdzino 1976. Pan leśniczy opowiada przy ognisku o pracy w lesie, o Słowińskim Parku Narodowym. Czuje się, jak bardzo kocha swoja pracę i to co go otacza. „W lesie – mówi – każde drzewo szumi inaczej: i sosna szumi inaczej i dąb szumi inaczej. Bo to jest, wiecie, takie cuś…” Tu kilku naszych kolegów parsknęło śmiechem, pan leśniczy się speszył i dalej już poszło zupełnie bez swady. No, nie zawsze umieliśmy się zachować.
Smołdzino 1976. Wycieczka zastępów przez ruchome wydmy koło Łeby. Jeden z zastępów chłopców przestudiował dokładnie mapę i uznał, że nie będą dźwiga
ze sobą napojów, a popas i zakupy zrobią w Boleńcu. Po powrocie wściekli zeznali: tam były tylko trzy stojaki z suszącymi się sieciami…
Smołdzino 1976. Jedno z obozowych ognisk. Aneta Wolska i Anka Majewska musiały wcześniej naprawdę poćwiczyć. I kiedy zabrzmiało „Słońce czerwone, stygnące…” w dwugłosie fletów prostych z towarzyszeniem dwóch gitar, było to najpiękniejsze wykonanie tej piosenki, jakie słyszałem. Chciałbym jeszcze kiedyś…
Ponice 1977 (zimowisko „starszych”). Jerzy hrabia Purzelbaum (tak się ukrył mój brat, Kazimierz) i Piotr Lord Paszkiewicz stworzyli pierwsze w PRL-u prywatne radio. Audycje wprawdzie nadawane były z magnetofonu szpulowego, ale nikomu to nie przeszkadzało. Były słuchowiska, monologi, skecze itp. cuda – trochę fiction, trochę real, ale wszyscy świetnie się bawili, dorzucając własne pomysły. Jednym z nich było wymyślanie nowych sprawności, oczywiście z rozbudowanym katalogiem wymagań. I znowu – niektóre były zupełnie poważne (chyba zostały opisane w kronice zimowiska), inne nieco mniej. Np. wspomniany Piotr wymyślił dla siebie sprawność „Grabarza” (co wynikało z kontekstu jednego ze „słuchowisk”) oraz „Bolkowego wuja”.
Ponice 1977 (zimowisko „starszych”). Z zimowiska przywieźliśmy piosenkę, „Nasz mundur”, która nam się ogromnie spodobała. Spotkaliśmy się z miejscowymi harcerkami i m.in. poprosiliśmy, by coś swojego zaśpiewały. Najbardziej spodobało nam się jednak jej wykonanie przez niepozornie wyglądające dziewczęta – mocne, góralskie głosy…
Szczytno 1977. Druhna z ostatniej warty przekazała, że „pan Kryński21 wstał rannym ptaszkiem…”, informując, że tata jednego z druhów wstał bardzo wcześnie i poszedł na ryby.
Szczytno 1977. Wychodząc na wycieczkę do rezerwatu kormoranów w Pakotulsku, jeden z zastępów skandował w marszowym rytmie (dla pamięci, no i bo ostrożność nigdy nie zawadzi): „Kormoran to takie zwierzę, jak ci na… to nie spierzesz”.
Jeziorno 1978. Na ognisku zastępy prezentują „pomysły” artystyczne. Zapowiadający swój zastęp Włodek Ratajski bardzo zmagał się z tremą, wreszcie udało mu się: „Pokażemy teraz panstwu taką małą szczenkę”.
Trzciel 1980. Wracamy z wycieczki do obozu. Przechodzimy koło przystanku PKS. Na słupku tabliczka z napisem ‘TRZCIEL LEŚN N/Ż” [Trzciel Leśniczówka – na żądanie]. Chłopcy odszyfrowują jako ‘TRZCIEL LEŚNY NIŻNY”…
* * *Kiedy wstąpiłem do ZHP obowiązywały stopnie: ochotnik, tropiciel, odkrywca, wędrownik i pionier oraz instruktorskie: przewodnik, podharcmistrz i harcmistrz. Kiedy przechodziłem „w stan spoczynku” – po odkrywcy był jeszcze przodownik, a po pionierze – sprawny. Zdobyłem je kolejno wszystkie, równolegle przechodząc próby na stopnie instruktorskie. Dodano też, jako pierwszy stopień instruktorski, organizatora oraz – jako stopień honorowy – harcmistrza PL. Trochę to strasznie brzmi – jak budowniczy Polski Ludowej, ale takie były czasy…
Stanisław Radkowski
* * *
Mam napisać artykuł do gazetki (?!). Też pomysł – pisać do gazetki w autokarze! Po pierwsze – trzęsie, po drugie – krajobraz się przesuwa i nie ma na czym wzroku zatrzymać, żeby natchnienie złapać, po trzecie – ma to być trzynasty numer gazetki (odpukać) i wreszcie po czwarte – spać się chce! Ale chociaż to ostatnie z nie byle jakich powodów: nie licząc zaległości nagromadzonych przez całe zimowisko walnie przyczyniła się do tego niewyspania ostatnia noc, kiedy to dziewięcioro druhen i druhów z naszego Szczepu składało Przyrzeczenie Harcerskie.
Jestem w Szczepie od prawie pięciu lat i pamiętam cztery uroczystości „pasowania” na harcerza:
- pierwszą w bunkrze partyzanckim w Kręgu w Borach Tucholskich, kiedy sama powtarzałam za Komendantem słowa Przyrzeczenia;
- drugą, kiedy na ogień zniczy przed pomnikiem Powstań Śląskich na Górze Świętej Anny przyrzekała m. in. moja niezawodna koleżanka i towarzyszka w wychowywaniu zuchów, Ewa Olszewska;
- trzecią, we Fryszarce, połączoną z nocną „wykapką” z kolonii na obóz (17 km w jedną stronę) i powrotem na kolonię na 15 minut przed ogłoszeniem pobudki – kiedy główną bohaterką była druhna Ewa Kędracka;
- i tę ostatnią, dzisiejszej nocy, kiedy sama trzymałam prawą rękę na ramionach tych, którzy Przyrzeczenia składali.
Wszystkie jednakowo ważne, z jednakową świadomością wagi padających słów, z ogniem 10 świeczek ustawianych w kształt Rodła w miarę wypowiadania kolejnych punktów Prawa Harcerskiego i z tą niepowtarzalną atmosferą Kręgu Braterstwa kończącego tę uroczystość… Tak, tak, warto się było nie wyspać.
I na tym skończę, jako że kończy się również przydzielona mi ilość papieru. Wiadomo co prawda, że:
„nasz druh komendant to jest fajny facet,
kiedy ktoś próżnuje, zaraz da mu pracę” –
nawet w autokarze, ale tym razem naprawdę idę spać.
Anka Mieczyńska (obecnie Mieczyńska-Jerominek) podczas powrotu z zimowiska w Krościenku 1976
* * *
[…] Parę dni temu dobiegła nas wiadomość o odejściu Szefowej – wiadomość spodziewana, ale nie mniej przez to smutna. Mamy wszyscy poczucie, że wraz z Jej odejściem skończyła się jakaś epoka, że zostaliśmy ostatecznie osieroceni. […]
W 1967 roku zawiązuje się Szczep „Rodło”. […] Szefowa pozostaje na drugim planie, wypełniając niewdzięczne, ale bardzo potrzebne zadania. Takie jak prowadzenie księgowości Szczepu i ewidencji magazynowej oraz kartotek żywieniowych na obozach, wyszywanie dziesiątków chust dla gromad zuchowych czy opieka nad szczepowym księgozbiorem.
Zachowuje harcerską postawę w każdych okolicznościach. Pamiętam rajd Opolskiej Chorągwi ZHP w Górach Opawskich bodaj w 1984 roku. Rok wcześniej zdobyła laskę dla najstarszej uczestniczki poprzedniej edycji tego rajdu. Dla mnie, z trudem wspinającej się na Kopę Biskupią, wystarczającym usprawiedliwieniem, żeby nie pomagać innym, był własny ciężki plecak i świadomość, że nikt przecież nie kazał harcerzom źle się spakować lub dźwigać za dużo prowiantu. Wymijałam maruderów i już na górze zobaczyłam Szefową, dochodzącą z torbą pełną tych właśnie, niepotrzebnych puszek, przejętych od najmłodszych uczestników. I dopiero wtedy zrobiło mi się wstyd…
Szefowa w trudnych wyborach pozostaje wierna sobie – niezależnie od zdania większości. Gdy w drugiej połowie lat 80. dyskutujemy, czy wyjść z ZHP do którejś z alternatywnych, wówczas jeszcze nielegalnych organizacji harcerskich, dobitnie deklaruje, że konspirowała w życiu tylko raz – w czasie II wojny światowej, i że nie uważa, aby konspiracja sprzyjała wychowaniu. W 1996, gdy opuszczamy szeregi ZHP i zakładamy Stowarzyszenie Harcerskie, pozostaje instruktorką bez przydziału organizacyjnego. Utrzymuje kontakty ze środowiskiem harcerskich seniorek, a jej pogoda ducha i podejście do jesieni życia pozwalają przypuszczać, że Olga Małkowska bez wahania przyznałaby jej swoją autorską sprawność „Próba starszej pani”. […]
Druhno Alino – Szefowo – żegnamy Cię dziś, wierząc, że przejście na tamtą stronę przyniosło ci ulgę i radość ze spotkania z przyjaciółmi i bliskimi. Pozostajemy tutaj, starając się pamiętać o tym, czego nas uczyłaś.
Anna Mieczyńska-Jerominek na pogrzebie druhny Aliny Radkowskiej (fragmenty)
Uczestnicy zimowiska „Puszcza” w Kaliszkach k/Warszawy 27 XII 1966/4 I 1967
komendant – hm Bohdan Radkowski
zastępca komendanta – phm Jacek Puchnowski (był tylko na początku zimowiska)
kwatermistrz – hm Alina Radkowska
Zastęp I – Jałowce
Katarzyna Strączek
Joanna Krajewska
Joanna Pietrasiewicz
Bożena Radkowska
Małgorzata Sikorska
Teresa Wolska
Zastęp II –Łosie
Marek Kupiszewski
Janusz Czostek
Leszek Kujawski
Jurek Wołowski
Zastęp III – Żubry
Michał Hornowski
Jacek Łukaszuk
Andrzej Pacyk
Tomasz Strączek
Waldemar Zalewski
Zastęp IV – Żbiki
Adam Żmigrodzki
Małgorzta Maciejewska
Hanna Bajan
Kazimierz Radkowski
Dorota Soroka
Elżbieta Soroka
Igor Śnieciński
Uczestnicy I obozu Szczepu i kolonii zuchowej (Guciów) 26 VI – 30 VII 1967
I obóz Szczepu Uroczysko „Stoki” lipiec 1967
Baza partyzancka „Puszcza”
Komendant – hm Bohdan Radkowski „Świerk”
Komendantka – hm Alina Radkowska „Kora”
Oboźny – ibs22 Witold Kwiatkowski „Szerszeń”
Oboźna – ibs Barbara Malanowska „Jagoda”
Kwatermistrz – pwd Tadeusz Urban
Pluton I „Brzoza”
zastępowa - tropicielka Katarzyna Strączek „Drozd”
podzastępowa – trop. Małgorzata Sikorska „Wilga”
ochotniczka Ewa Majewska „Bóbr”
trop. Bożena Radkowska „Wilk” (Buśka)
trop. Urszula Zatorska „Wiewiórka”
Pluton II „Runo leśne”
zastępowa – och. Barbara Ostapska „Poziomka” (Tasia)
podzastępowa – bez stopnia Anna Rajszewicz „Liść”
bs. Joanna Krajewska „Jeżyna”
och. Teresa Wolska „Szyszka”
Pluton III „Zięby”
zastępowa – och. Joanna Pietrasiewicz „Makolągwa”
podzastępowa – bs. Katarzyna Grabska „Szpak”
bs. Bożena Mikulska „Pliszka”
bs. Katarzyna Porębska „Sikora”
Pluton IV „Orły”
zastępowy – trop. Jerzy Wołowska „Kuna”
podzastępowy – trop. Piotr Zambrzycki „Bąbask” (od bąk, baobab, skorpion)
och. Janusz Czostek „Wąż” (Czońka)
och. Ryszard Karolak „Ryś”
bs. Jacek Łukaszuk „Cis”
Pluton V „Sokół”
zastępowy – trop. Marek Kupiszewski „Sowa” (Krewny)
podzastępowy – trop. Tomasz Strączek
och. Włodzimierz Gala
bs. Jacek Grzybowski
bs. Michał Hornowski (Harnaś)
Pluton VI „Grab”
zastępowy - odkrywca Jacek Napiórkowski „Żbik” (Lala)
podzastępowy – trop. Sławomir Kołodyński „Puma”
och. Paweł Jagiełło „Łoś”
och. Ireneusz Mietelski „Kos”
bs. Wojciech Paprocki „Dzięcioł”
bs. Adam Żmigrodzki „Żmija”
Pluton VII „Niedźwiedź”
zastępowy – trop. Mirosław Wiśniewski „Miś”
podzastępowy – odkr. Marek Gołębiowski „Brzoza” (Gołąb)
odkr. Leszek Kujawski „Sowa Szara” (Pikuś)
odkr. Stanisław Radkowski „Jodła”
bs. Jan Bogucki „Dzik” (Urban)
Kolonia zuchowa w Guciowie
Komendantka – pwd Irena Piasecka
Instruktorki – Małgorzata Patzer
pwd Anna Samojlik
Pluton I „Brzoza”
Maciej Pieńkowski „Pień”
Igor Śnieciński
Kazimierz Radkowski „Jałowiec” (Kozioł)
Michał Rudowski „Miś” (Dziurdziul)
Adam Borowczyk „Borowik”
Mariola Gnoińska „Poziomka”
Joanna Gwiżdżówna „Jagoda”
Pluton II „Zielony liść”
Bogdan Piasecki „Liść”
Jerzy Królikowski „Zając
Anna Zatorska „Leszczyna”
Krystyna Karaffa „Olcha”
Małgorzata Błaszkowska „Brzoza”
Jerzy Skrzypczak „Skrzyp”
Tomasz Nowakowski
Pluton III „Wilk”
Jarosław Borecki „Wilk”
Joanna Kosieniak „Leszczyna”
Krystyna Kosieniak
Krzysztof Pietruczak (Pikut)
Zenon Juszkiewicz (Pączek)
Henryk Jasiński (Jasio)
W zajęciach uczestniczyły także Wanda i Maria Piaseckie, córki druhny komendantki w wieku przedszkolnym.
1 Henryk Jasiński (Jasio) – od początku w Szczepie.
2 Stanisław Radkowski – od początku w Szczepie.
3 Marianna Pawlik.
4 Wojciech Kaczmarek.
5 Mirosław Zawiliński – Mrówa.
6 Paweł Sochański – Niuniek.
7 Grzegorz Gołębiewski – Gołąbek.
8 Agnieszka Oleszyńska.
9 Piotr Karaśkiewicz – Karaś.
10 Andrzej Czajkowski – Czaja.
11 Michał Hornowski – od początku w Szczepie.
12 Stanisław Piotrowski.
13 Ryszard Karolak – od początku w Szczepie.
14 Anna Twardowska.
15 Kazimierz Radkowski – od początku w Szczepie.
16 Tamara Szpejewska.
17 Marcin Mikołajczyk.
18 Waldemar Rybitwa – od początku w Szczepie.
19 Jacek Wąsowski.
20 Włodzimierz Ratajski.
21 Tata Olafa Kryńskiego.
22 Instruktor bez stopnia; takiego „stopnia” używali funkcyjni po złożeniu zobowiązania instruktorskiego. Potem wprowadzono stopień instruktorski organizatora, na którego zdobycie należało spełnić odpowiednie wymagania.
Obozowi pechowcy
Rano Henio1 przyszedł się myć nad jezioro, wszedł na dość „dziurawo” wykonany pomost i noga wpadła mu do wody. Z niezmąconym spokojem wygramolił się na brzeg i poszedł zmienić mokre trampki i spodnie dresowe. Po chwili wrócił przebrany w tenisówki i spodenki harcerskie i wpadł do wody w tym samym miejscu (Okoniny, 1970).
A byli i inni pechowcy:
I Stasiek2, który chciał się popisać w podobozie dziewcząt i pokazać jak się dobija kołki pod pryczę, a „właściwy” zamach spowodował odbicie się siekiery od dachu i rozcięcie głowy (Okoniny 1970);
I Mańka3 i Wojtek4, których upodobały sobie meszki (nazywane nad Sopotem okruszkami) i paradowali z całkowicie upstrzonymi czerwonymi piegami twarzami (Fryszarka 1974);
I Mirek5, który zderzył się z belką i oprócz malowniczo obwiązanej bandażem głowy nosił na szyi tabliczkę z napisem „Głową muru nie przebijesz” (Pogorzelec 1975);
I Paweł6, który wykazał się znajomością anatomii, gdy ociosując kołek siekierą zaciął się mocno w łydkę i krzyczał do kolegi „Zobacz, Gołąbek7, prążkowany!” (Smołdzino 1976);
I Agnieszka8, robiąca tablicę rozkazów, która nie chciała się umocować i spadła jej na głowę z wystającym gwoździem (Smołdzino 1976);
I Piotrek9, który tak bardzo chciał się zaprzyjaźnić z psem jednej z druhen, że wreszcie został przez złośliwca „pocałowany” w usta, a warga długo nie chciała się zagoić (Smołdzino 1976).
I inne
Św. Katarzyna 1967/68. Kielce. Jacek Napiórkowski zwany Lalą (dziewczęca buzia, dołeczki na policzkach, duże oczy, długie rzęsy…) na wycieczce do Kielc pożyczył od jednej ze druhen bardotkę (modna wówczas damska czapka z daszkiem) i nie mógł sie opędzić od próbujących go (ją) poderwać chłopaków z Kielc. Niektóre dziewczyny były mocno zazdrosne o jego powodzenie…
Turawa 1968. Trzeba wspomnieć Andrzeja10, znanego bardziej jako Czaja, który ze względu najdrobniejszą budowę spośród obozowiczów, został oddelegowany do umycia wewnątrz beczkowozu, dostarczającego do obozu wodę pitną. Zdjęcia wystającej z beczkowozu głowy druha stały się później, jak to dziś mówią, kultowe. Czyściciel beczkowozu stał się na obozie postacią niewątpliwie popularną. Rozochocony powodzeniem Czaja, podnosił zainteresowanie swoją osobą, zanudzając setkami spraw i pytań starszych kolegów, aż wreszcie któryś nie wytrzymał, złapał go wpół, podniósł do góry i powiesił za pasek harcerski na resztce ułamanej gałęzi. Nikt nie kwapił się do szybkiego zdjęcia go z „sęka”.
Turawa 1968. Przez środek obozu prowadziła droga do jeziora Srebrnego. Co tydzień, szczególnie w niedziele, odbywała się przepychanka z „weekendowymi” opolanami, którzy koniecznie chcieli się dostać nad brzeg jeziora. Nie pomagał postawiony szlaban, bo przecież dotąd oni zawsze bez przeszkód docierali tam na odpoczynek. Postawiony wartownik beznamiętnie powtarzał w kółko „nie ma przejazdu”, co jednak nie pomagało i powodowało agresję przyjezdnych. Zastęp Janusza Lipińskiego (wg członków zastępu Vonstrassa von Lipke), zwany Szpeniami, ułożył piosenkę, która zaczynała się od: „Nie ma przejazdu przez ten życia kres (?!), wąska uliczka, ślepy zaułek…” Nie odstraszało to jednak chętnych do dotarcia do jeziora koniecznie tą droga, którzy wciąż kombinowali jak można by ominąć postawiony szlaban.
Turawa, 1968. Odwiedziny rodziców. Jedna z mam chcąc ulżyć zastępowi służbowemu ruszyła na pomoc do kuchni i wzięła się za smażenie jajecznicy. Obficie wrzuciła na patelnię margarynę z amerykańskiej puszki, która w rzeczywistości okazała się miodem. Jeśli ktoś od razu nie posolił, dawało się zjeść.
Turawa 1968. Jest taki dowcip: Sherlock Holmes z doktorem Watsonem spędzają noc pod namiotem. W pewnej chwili Holmes budzi się i pyta: „Co zauważasz Watsonie?” „Widzę cudowne, gwiaździste niebo i piękny rogal księżyca.” „Jesteś idiotą, Watsonie. Powinieneś zauważyć, że ukradli nam namiot.” Nie wiem, czy Harnaś11 i chłopcy z jego zastępu mieli równie piękne estetyczne przeżycia, gdy koledzy przestawili im w nocy namiot.
Turawa 1968. Obudziliśmy Stasia12 na wartę. Wstał z zamkniętymi oczami. Założył coś ciepłego na siebie i nie otwierając oczu wyszedł na plac apelowy [faktycznie na drogę leśną, która dochodziła do jeziora], po czym wolno ruszył w kierunku jeziora. „– Stasiek, gdzie ty idziesz?” Jakieś mruknięcie w odpowiedzi. Udało się go zatrzymać tuż przed wodą i dobudzić, bo oczy wciąż miał zamknięte. Nie wiadomo, co go ciągnęło w tamtą stronę: czy woda, czy świecący nad jeziorem księżyc…
Brzozów 1968/1969. Nie było szczepowego zimowiska i dużą grupą pojechaliśmy na hufcowe zimowisko do Brzozowa. Podczas zimowej olimpiady „zawłaszczyliśmy” zawody saneczkowe zdobywając prawie wszystkie medale. Przygotowany przez nas kominek był najlepszy, choć parę osób (w tym komendantka Hufca i kwatermistrz) się nieco na nas obraziło. Fragment piosenki „Chłopiec z gitarą” na cześć Romka Holca (głównego hufcowego artysty), który chodził z zaplastrowanym policzkiem: „…z nim by było szczęście moje, superholcplast i nas dwoje…”.
Wiosna 1969. Gdzieś pod Warszawą podczas rajdu „Świetlików”. Rano zwijamy namioty. Organizatorzy punktują. Obok nas jakiś zastęp chłopaków strasznie się męczy. Spojrzeliśmy po sobie: nasz namiot zwiną dziewczęta. Zanim biedacy skończyli, nasze druhny zwinęły idealnie „dychę”, mieszcząc ją bez trudu w pokrowcu.
Berehy 1969. Konkurs wbijania gwoździa, tzw. bretnala, w bukowy kołek. Po próbach przedstawicieli kilku zastępów, najlepszy wynik – 5 uderzeń młotka. Rysiek13 lekko nabił gwóźdź i poprawił. Jego zastęp zachwycony – już nikt nas nie pobije. No, ale jeszcze jeden zastęp. Wyszła Anka14 – nie da się ukryć, potężna dziewczyna. No, ale dziewczyna… Wcisnęła gwóźdź w kołek na tyle, że stanął w pionie, wzięła zamach i… łepek niemal schował się w drewno. Chłopcy upokorzeni…
Berehy 1969. W odwiedziny do córek przyjechali państwo Babiuchowie (towarzysz Edward Babiuch, wówczas Kierownik Wydziału Organizacyjnego KC PZPR, był jednym z ważniejszych ludzi w partii; w późniejszych latach premier). Odczekali spokojnie apel poranny, podziękowali za śniadanie, zabrali córki, zeszli do szosy (to było dobre kilkaset metrów), wsiedli w samochód i odjechali w kierunku Wetliny. Po kwadransie pod obóz podjechała na pełnym gazie milicyjna warszawa i towarzyszący jej motocykl. Z samochodu wyskoczył oficer z okrzykiem:
– Babiuch jest?
– Nie ma.
– Jak to nie ma?
– Nie ma. Wziął córki i pojechał.
– Gdzie?
– Nie wiadomo.
– Kiedy wróci?
– Po południu.
– Jezus Maria, wojewódzki [sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Partii] głowę mi urwie!
I pojechali na poszukiwania. A pan Babiuch skręcił w pierwszą drogę w las i zamelinował się z córkami na jakiejś polance. W końcu chyba nikt nie lubi, jak mu obstawa depcze po piętach.
Berehy 1969. Ze zdziwieniem i niedowierzaniem zebrani wokół obozowego masztu (zupełnie nie wiem, dlaczego tam) słuchaliśmy z tranzystora relacji z lądowania Amerykanów na Księżycu. My tu sami, w ciszy pod działem wodnym, naprzeciw Połonina Wetlińska, w dole szosa, po której raz-dwa razy dziennie przejeżdżał jakiś samochód, a oni tam sobie podbijają kosmos…
Berehy 1969. Deszcz, deszcz, deszcz… i silny wiatr. Zastęp służbowy rąbie mokre drewno i próbuje pali
pod kuchnią. Harcerze z innych zastępów na zmianę trzymają zadaszenie… Obiad o 19-tej. Kolacja o 22-giej…
Okoniny 1970. Jezioro Okonińskie w Borach Tucholskich – z jednej strony Okoniny Polskie, z drugiej Okoniny Nadjeziorne (przed wojną Okoniny Niemieckie).
Krąg 1971. Przyjechaliśmy z „kwaterką” ciężarówką do lasu. Zanosiło się na deszcz i kierowca zaczął się śpieszyć bojąc się, że może potem nie wyjechać. Lunęło całkiem niespodziewanie. Wtedy pierwszy raz rozkładałem sam „dziesiątkę” – linki szczytowe dookoła drzew, wstawić środkowy maszt… i reszta to już żaden problem. Chłopaki w tym czasie rozładowywali ciężarówkę i pakowali sprzęt do tego właśnie namiotu. Ulewa trwała parę godzin. A potem przez 30 dni nie spadła ani kropla deszczu. Sznurowaliśmy namioty na dzień, choć powinny się przecież wietrzyć. Nic to nie pomagało – gruba warstwa kurzu zalegała na półkach i stołach w namiotach, a koce i śpiwory trzeba było trzepać kilka razy w ciągu dnia.
Czarny Potok (Tokarnia) 1972. Pod koniec obozu rozszalała się ulewa. Niewielki potok stał się groźną rzeką. Podmyło chatki i trzeba się było ewakuować do kolonii zuchowej do szkoły w Tokarni. Codziennie po śniadaniu i po obiedzie „specgrupa” wyruszała likwidować obóz. Lało cały czas. Nic nie chciało schnąć. Pożyczaliśmy sobie nawzajem ciuchy, które choć trochę zdążyły się podsuszyć. Do dziś pamiętam to nieprzyjemne uczucie zakładania niedosuszonych ubrań. Padało tydzień. Przestało tuż przed wyjazdem autokaru z kolonistami i obozowiczami.
Miejscowość Pokój, pow. opolski – wiosna 1973 r. Szukamy miejsca na obóz. Chłodny poranek. W oczekiwaniu na otwarcie restauracji (żeby choć gorąca herbata…) zagadujemy kioskarza. Okazuje się być repatriantem z Belgii. Trochę narzeka na miejscowe stosunki. Pytamy, kto tu mieszka. – Tu, panie, to mieszkają autochtoni i Niemcy. Próbujemy być bardziej dociekliwi. Okazuje się, że autochtoni to przesiedleńcy zza Bugu, a Niemcy – to tutejsi Ślązacy.
Na Spalonem (Pokój) 1973. Miejscowość Kup, pow. opolski, gm. Dobrzeń Wielki (po niemiecku Groß Döbern, a po śląsku Wielki Dobrzyń). Nadleśnictwo w…? Też w Kup, jak głosiła stosowna tabliczka. Gospoda, czekamy na obiad. Mówi się tu głównie po niemiecku, ale wyłapujemy i polski, w którym narzeka się na PRL i dyskutuje, jak najlepiej uciec stąd do Niemiec. Kazik15 tak się patriotycznie zagotował, że zostawił powieszona na oparciu krzesła czapkę harcerską.
Na Spalonem (Pokój) 1973. Miejscowość Pokój, pow. opolski. Ksiądz ma do nas pretensję, że przyszliśmy na niedzielną mszę w mundurach. Słyszymy coś o prowokacji…
Na Spalonem (Pokój) 1973. Podczas rajdu zastęp X (formalnie dziesiąty, ale meldujący się jako „iks”) zawędrował na miejsce obozu z 1968 r. nad jeziorem Srebrnym i tam postanowił zanocować. Było już ciemno, więc rozbijano namiot „na tempo”. Druhowie nie zauważyli, że w tym miejscu było lekkie wgłębienie terenu. W nocy rozszalała się burza i namiot zaczął pływać. Jeden z druhów wziął ze sobą dmuchany materac, na którym jednak mieściło się z trudem czterech chłopaków, a piąty – na zmianę – „trzymał się masztu”. Według „dzienniczka” rajowego (niestety nigdy nie odnalezionego) ten fragment brzmiał: „Na materacu czterej falą rozbujani, Staś żegluje do przystani”. Następnego dnia na trasie przez las pragnienie było gaszone w napotkanej na drodze kałuży („no przecież to czysta woda, bo świeżo po deszczu). Z opowieści wynika, że przenosząc się do kolejnego miejsca postoju (formalnie zakazanym) stopem, chłopcy zatrzymali wiozącą ich ciężarówkę, bo chcieli koniecznie zobaczyć wyłaniający się zza drzew zabytkowy kościółek. Dziś nie do pomyślenia – jedziesz, to jedź… dokąd cię dowiozą. Zastęp X to była legendarna paka powołana na rajd: Kazimierz i Stanisław Radkowscy, ściągnięty na tę wyprawę z kolonii zuchowej ówczesny drużynowy Maciusiów – Janusz Szymański (Papuś), Marek Młynarski (Apollo) i Marek Car (Carek; według Wojtka Kaczmarka – Cezarek – co strasznie Marka wkurzało). O ile pamiętam, dzienniczek nigdy nie został w całości spisany. A szkoda… było tam wiele piosenek i wierszyków nie tylko „na czasie”.
Na Spalonem (Pokój) 1973. To jeszcze o „iksach”. Jeden z noclegów podczas rajdu zastęp miał wspólny z jednym z patroli dziewcząt. Tamara16 uznała, że nie podoba jej się dalsze maszerowanie z koleżankami i koniecznie zamierzała dołączyć do „iksów”. W dzienniczku zastępu X brzmiało to mniej więcej tak: (na melodię „Zabiorę cię ze sobą” Haliny Frąckowiak i Grupy ABC:) „Zabierzcie mnie ze sobą, niech będzie, co mi tam, ja mogę i gotować, już dosyć dziewczyn mam”. (Na melodię „Dwóch serduszek” zespołu „Mazowsze”:) „Zakurzyło się na szosie (ojojoj), głosie nasz nieś się po rosie (ojojoj), to chłopaki pełną parą uciekają przed Tamarą (ojojoj).” Po ognisku, na którym zastępy prezentowały swoje przeżycia rajdowe, Tamara śmiertelnie obraziła się na „iksy”.
Na Spalonem (Pokój) 1973. Wiesz – mówi do mnie Koniu17 – zrobiłem bardzo fajne zdjęcia, tylko… zapomniałem włożyć film do aparatu…
Na Spalonem (Pokój) 1973. Codzienny komunikat wygłaszany przez Rybę18 przy okazji posiłków: „Uwaga! Podaję komunikat. Odpadki nadające się do spożycia przez świnki należy wrzucać do hermetycznie zamykanego pojemnika. Nie należy wrzucać sznurka, goździ, śmieci (i co tam jeszcze druhowi komunikatorowi przyszło na myśl), żeby świnka nie dostała zatwardzenia…”
Na Spalonem (Pokój) 1973. Na leśnej drodze stał walec, pozostawiony na weekend przez robotników leśnych. Ryba z Wąsem19 tak się przy nim kręcili, że go uruchomili i… jazda. Ale jak go zatrzymać? Zrobili kółko… i jakoś udało się maszynę wyłączyć. W poniedziałek robotnicy nie mogli się nadziwić: nie doś
, że walec przesunął się o kilkadziesiąt metrów, to jeszcze odwrócił o 180 stopni.
***Im bardziej nie podobało się różnym wizytacjom hufcowym i chorągwianym nasze „hajlowanie” – jak mówili – z tym większą lubością odprowadzaliśmy sztandar wciągany na maszt i go „sprowadzaliśmy”.
***Dosyć nagminne w czasach „średniego” PRL-u (zwłaszcza w czasie, gdy usiłowano osiągnąć 2 miliony członków Związku) było „hurtowe” dopuszczanie do złożenia Przyrzeczenia Harcerskiego harcerek i harcerzy na ich pierwszym obozie, zazwyczaj po piątej klasie, a bywało – niejako awansem – zuchów na ostatniej kolonii, żeby po czwartej klasie „dobrze” wejść do drużyn harcerskich. Koszmarna rota ówczesnego przyrzeczenia („Przyrzekam całym życiem służyć Tobie, Ojczyzno, być wiernym sprawie socjalizmu, walczyć o pokój i szczęście ludzi, być posłusznym Prawu Harcerskiemu”) była kompletnie nie zrozumiała dla tak młodych ludzi, którzy klepali ją z przejęciem, przyrzekając na ogół „…być wiernym w sprawie socjalizmu…” Dlatego też nigdy w Szczepie nie wykazywaliśmy się przed żadną z instancji zwierzchnich liczbą złożonych Przyrzeczeń na obozie, zimowisku lub w ciągu roku harcerskiego. Żeby być dopuszczonym do złożenia przyrzeczenia, trzeba było dorosnąć. W przypadku młodzieży nieco starszej, pozwalaliśmy sobie – o ile dopuszczony był zainteresowany – na nieprawomyślną możliwość złożenia Przyrzeczenia według starej roty i po raz pierwszy chyba na połoninie nad Berehami (1969) jedna z druhen deklarowała „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłuszną prawu harcerskiemu”.
1973. Gdy wprowadzono HSPS (Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej) – ruch programowy wewnątrz ZHP dla drużyn harcerskich działających w szkołach średnich – uciekliśmy w Młodzieżowy Krąg Instruktorski, działający przy 12-tce, żeby nie być drużyną starszoharcerską przy szkole średniej.
1974. Gdy w ślad za uchwałami V zjazdu ZHP wprowadzono obowiązkową nową druga zwrotkę hymnu harcerskiego („Socjalistycznej biało-czerwonej myśli i czyny i uczuć żar! Nauką, pracą dzisiaj tworzymy Ojczyzny jutro, swój w życie start...”), zaczęliśmy zamiast hymnu organizacyjnego śpiewać hasło Rodła jako hymn Szczepu.
Pogorzelec 1975. Podczas rajdu wykazałem się – jak na doświadczonego harcerza – „znakomitą” znajomością terenoznawstwa: pomyliłem się przy orientowaniu mapy w terenie o 90o i nałożyliśmy znacznie drogi, przechodząc dwie „przyprostokątne” zamiast pójść po „przeciwprostokątnej”. O dziwo, następnego dnia nikt nie kwapił się, żeby przejąć ode mnie mapę i prowadzenie patrolu.
Pogorzelec 1975. Podczas ogniska komendant mówi, że ok. czwartej po południu nastąpiło w przestrzeni kosmicznej połączenie statków – radzieckiego „Sojuza” i amerykańskiego „Apolla”, a po trzech godzinach kosmonauci ruszyli się wzajemnie odwiedzać. Chyba odruchowo spojrzeliśmy w górę i – autentycznie – zobaczyliśmy przesuwający się nad nami po nieboskłonie świetlisty punkt. Wszyscy byliśmy przekonani, że to właśnie owe połączone statki.
Krościenko 1976. Poszliśmy z Włodkiem20 poszukać fajnego miejsca na mające się odbyć późno wieczorem Przyrzeczenie. Przeszliśmy przez Krościenko i ruszyliśmy w górę w kierunku Sokolicy. Poprzednio mocno padało i było pełno śniegu, tak że mimo szarówki widoczność była całkiem niezła. Znaleźliśmy się na małej polance, obok ścieżki. Z dwóch stron osłaniały nas świerki, a przed nami przepaść, wspaniale ośnieżone granie i migające światłami Krościenko w dole. „Wiesz, Włodziu, trochę tu trzeba udeptać i to będzie bardzo dobre miejsce” – mówię. Nie ma go! „Włodek, gdzie jesteś!?” Spod śniegu wyłoniła się ręka Włodka, który wpadł w zasypany śniegiem, zupełnie niewidoczny dół i… udało mi się go wyciągnąć. Szczęśliwie podczas późniejszej uroczystości nikt w nic nie wpadł.
Smołdzino 1976. Tabliczka na budynku w Słupsku: „Szkoła rodzenia matek”. A skąd wiadomo, że urodzą się matki?
Smołdzino 1976. Pan leśniczy opowiada przy ognisku o pracy w lesie, o Słowińskim Parku Narodowym. Czuje się, jak bardzo kocha swoja pracę i to co go otacza. „W lesie – mówi – każde drzewo szumi inaczej: i sosna szumi inaczej i dąb szumi inaczej. Bo to jest, wiecie, takie cuś…” Tu kilku naszych kolegów parsknęło śmiechem, pan leśniczy się speszył i dalej już poszło zupełnie bez swady. No, nie zawsze umieliśmy się zachować.
Smołdzino 1976. Wycieczka zastępów przez ruchome wydmy koło Łeby. Jeden z zastępów chłopców przestudiował dokładnie mapę i uznał, że nie będą dźwiga
ze sobą napojów, a popas i zakupy zrobią w Boleńcu. Po powrocie wściekli zeznali: tam były tylko trzy stojaki z suszącymi się sieciami…
Smołdzino 1976. Jedno z obozowych ognisk. Aneta Wolska i Anka Majewska musiały wcześniej naprawdę poćwiczyć. I kiedy zabrzmiało „Słońce czerwone, stygnące…” w dwugłosie fletów prostych z towarzyszeniem dwóch gitar, było to najpiękniejsze wykonanie tej piosenki, jakie słyszałem. Chciałbym jeszcze kiedyś…
Ponice 1977 (zimowisko „starszych”). Jerzy hrabia Purzelbaum (tak się ukrył mój brat, Kazimierz) i Piotr Lord Paszkiewicz stworzyli pierwsze w PRL-u prywatne radio. Audycje wprawdzie nadawane były z magnetofonu szpulowego, ale nikomu to nie przeszkadzało. Były słuchowiska, monologi, skecze itp. cuda – trochę fiction, trochę real, ale wszyscy świetnie się bawili, dorzucając własne pomysły. Jednym z nich było wymyślanie nowych sprawności, oczywiście z rozbudowanym katalogiem wymagań. I znowu – niektóre były zupełnie poważne (chyba zostały opisane w kronice zimowiska), inne nieco mniej. Np. wspomniany Piotr wymyślił dla siebie sprawność „Grabarza” (co wynikało z kontekstu jednego ze „słuchowisk”) oraz „Bolkowego wuja”.
Ponice 1977 (zimowisko „starszych”). Z zimowiska przywieźliśmy piosenkę, „Nasz mundur”, która nam się ogromnie spodobała. Spotkaliśmy się z miejscowymi harcerkami i m.in. poprosiliśmy, by coś swojego zaśpiewały. Najbardziej spodobało nam się jednak jej wykonanie przez niepozornie wyglądające dziewczęta – mocne, góralskie głosy…
Szczytno 1977. Druhna z ostatniej warty przekazała, że „pan Kryński21 wstał rannym ptaszkiem…”, informując, że tata jednego z druhów wstał bardzo wcześnie i poszedł na ryby.
Szczytno 1977. Wychodząc na wycieczkę do rezerwatu kormoranów w Pakotulsku, jeden z zastępów skandował w marszowym rytmie (dla pamięci, no i bo ostrożność nigdy nie zawadzi): „Kormoran to takie zwierzę, jak ci na… to nie spierzesz”.
Jeziorno 1978. Na ognisku zastępy prezentują „pomysły” artystyczne. Zapowiadający swój zastęp Włodek Ratajski bardzo zmagał się z tremą, wreszcie udało mu się: „Pokażemy teraz panstwu taką małą szczenkę”.
Trzciel 1980. Wracamy z wycieczki do obozu. Przechodzimy koło przystanku PKS. Na słupku tabliczka z napisem ‘TRZCIEL LEŚN N/Ż” [Trzciel Leśniczówka – na żądanie]. Chłopcy odszyfrowują jako ‘TRZCIEL LEŚNY NIŻNY”…
* * *Kiedy wstąpiłem do ZHP obowiązywały stopnie: ochotnik, tropiciel, odkrywca, wędrownik i pionier oraz instruktorskie: przewodnik, podharcmistrz i harcmistrz. Kiedy przechodziłem „w stan spoczynku” – po odkrywcy był jeszcze przodownik, a po pionierze – sprawny. Zdobyłem je kolejno wszystkie, równolegle przechodząc próby na stopnie instruktorskie. Dodano też, jako pierwszy stopień instruktorski, organizatora oraz – jako stopień honorowy – harcmistrza PL. Trochę to strasznie brzmi – jak budowniczy Polski Ludowej, ale takie były czasy…
Stanisław Radkowski
* * *
Mam napisać artykuł do gazetki (?!). Też pomysł – pisać do gazetki w autokarze! Po pierwsze – trzęsie, po drugie – krajobraz się przesuwa i nie ma na czym wzroku zatrzymać, żeby natchnienie złapać, po trzecie – ma to być trzynasty numer gazetki (odpukać) i wreszcie po czwarte – spać się chce! Ale chociaż to ostatnie z nie byle jakich powodów: nie licząc zaległości nagromadzonych przez całe zimowisko walnie przyczyniła się do tego niewyspania ostatnia noc, kiedy to dziewięcioro druhen i druhów z naszego Szczepu składało Przyrzeczenie Harcerskie.
Jestem w Szczepie od prawie pięciu lat i pamiętam cztery uroczystości „pasowania” na harcerza:
- pierwszą w bunkrze partyzanckim w Kręgu w Borach Tucholskich, kiedy sama powtarzałam za Komendantem słowa Przyrzeczenia;
- drugą, kiedy na ogień zniczy przed pomnikiem Powstań Śląskich na Górze Świętej Anny przyrzekała m. in. moja niezawodna koleżanka i towarzyszka w wychowywaniu zuchów, Ewa Olszewska;
- trzecią, we Fryszarce, połączoną z nocną „wykapką” z kolonii na obóz (17 km w jedną stronę) i powrotem na kolonię na 15 minut przed ogłoszeniem pobudki – kiedy główną bohaterką była druhna Ewa Kędracka;
- i tę ostatnią, dzisiejszej nocy, kiedy sama trzymałam prawą rękę na ramionach tych, którzy Przyrzeczenia składali.
Wszystkie jednakowo ważne, z jednakową świadomością wagi padających słów, z ogniem 10 świeczek ustawianych w kształt Rodła w miarę wypowiadania kolejnych punktów Prawa Harcerskiego i z tą niepowtarzalną atmosferą Kręgu Braterstwa kończącego tę uroczystość… Tak, tak, warto się było nie wyspać.
I na tym skończę, jako że kończy się również przydzielona mi ilość papieru. Wiadomo co prawda, że:
„nasz druh komendant to jest fajny facet,
kiedy ktoś próżnuje, zaraz da mu pracę” –
nawet w autokarze, ale tym razem naprawdę idę spać.
Anka Mieczyńska (obecnie Mieczyńska-Jerominek) podczas powrotu z zimowiska w Krościenku 1976
* * *
[…] Parę dni temu dobiegła nas wiadomość o odejściu Szefowej – wiadomość spodziewana, ale nie mniej przez to smutna. Mamy wszyscy poczucie, że wraz z Jej odejściem skończyła się jakaś epoka, że zostaliśmy ostatecznie osieroceni. […]
W 1967 roku zawiązuje się Szczep „Rodło”. […] Szefowa pozostaje na drugim planie, wypełniając niewdzięczne, ale bardzo potrzebne zadania. Takie jak prowadzenie księgowości Szczepu i ewidencji magazynowej oraz kartotek żywieniowych na obozach, wyszywanie dziesiątków chust dla gromad zuchowych czy opieka nad szczepowym księgozbiorem.
Zachowuje harcerską postawę w każdych okolicznościach. Pamiętam rajd Opolskiej Chorągwi ZHP w Górach Opawskich bodaj w 1984 roku. Rok wcześniej zdobyła laskę dla najstarszej uczestniczki poprzedniej edycji tego rajdu. Dla mnie, z trudem wspinającej się na Kopę Biskupią, wystarczającym usprawiedliwieniem, żeby nie pomagać innym, był własny ciężki plecak i świadomość, że nikt przecież nie kazał harcerzom źle się spakować lub dźwigać za dużo prowiantu. Wymijałam maruderów i już na górze zobaczyłam Szefową, dochodzącą z torbą pełną tych właśnie, niepotrzebnych puszek, przejętych od najmłodszych uczestników. I dopiero wtedy zrobiło mi się wstyd…
Szefowa w trudnych wyborach pozostaje wierna sobie – niezależnie od zdania większości. Gdy w drugiej połowie lat 80. dyskutujemy, czy wyjść z ZHP do którejś z alternatywnych, wówczas jeszcze nielegalnych organizacji harcerskich, dobitnie deklaruje, że konspirowała w życiu tylko raz – w czasie II wojny światowej, i że nie uważa, aby konspiracja sprzyjała wychowaniu. W 1996, gdy opuszczamy szeregi ZHP i zakładamy Stowarzyszenie Harcerskie, pozostaje instruktorką bez przydziału organizacyjnego. Utrzymuje kontakty ze środowiskiem harcerskich seniorek, a jej pogoda ducha i podejście do jesieni życia pozwalają przypuszczać, że Olga Małkowska bez wahania przyznałaby jej swoją autorską sprawność „Próba starszej pani”. […]
Druhno Alino – Szefowo – żegnamy Cię dziś, wierząc, że przejście na tamtą stronę przyniosło ci ulgę i radość ze spotkania z przyjaciółmi i bliskimi. Pozostajemy tutaj, starając się pamiętać o tym, czego nas uczyłaś.
Anna Mieczyńska-Jerominek na pogrzebie druhny Aliny Radkowskiej (fragmenty)
Uczestnicy zimowiska „Puszcza” w Kaliszkach k/Warszawy 27 XII 1966/4 I 1967
komendant – hm Bohdan Radkowski
zastępca komendanta – phm Jacek Puchnowski (był tylko na początku zimowiska)
kwatermistrz – hm Alina Radkowska
Zastęp I – Jałowce
Katarzyna Strączek
Joanna Krajewska
Joanna Pietrasiewicz
Bożena Radkowska
Małgorzata Sikorska
Teresa Wolska
Zastęp II –Łosie
Marek Kupiszewski
Janusz Czostek
Leszek Kujawski
Jurek Wołowski
Zastęp III – Żubry
Michał Hornowski
Jacek Łukaszuk
Andrzej Pacyk
Tomasz Strączek
Waldemar Zalewski
Zastęp IV – Żbiki
Adam Żmigrodzki
Małgorzta Maciejewska
Hanna Bajan
Kazimierz Radkowski
Dorota Soroka
Elżbieta Soroka
Igor Śnieciński
Uczestnicy I obozu Szczepu i kolonii zuchowej (Guciów) 26 VI – 30 VII 1967
I obóz Szczepu Uroczysko „Stoki” lipiec 1967
Baza partyzancka „Puszcza”
Komendant – hm Bohdan Radkowski „Świerk”
Komendantka – hm Alina Radkowska „Kora”
Oboźny – ibs22 Witold Kwiatkowski „Szerszeń”
Oboźna – ibs Barbara Malanowska „Jagoda”
Kwatermistrz – pwd Tadeusz Urban
Pluton I „Brzoza”
zastępowa - tropicielka Katarzyna Strączek „Drozd”
podzastępowa – trop. Małgorzata Sikorska „Wilga”
ochotniczka Ewa Majewska „Bóbr”
trop. Bożena Radkowska „Wilk” (Buśka)
trop. Urszula Zatorska „Wiewiórka”
Pluton II „Runo leśne”
zastępowa – och. Barbara Ostapska „Poziomka” (Tasia)
podzastępowa – bez stopnia Anna Rajszewicz „Liść”
bs. Joanna Krajewska „Jeżyna”
och. Teresa Wolska „Szyszka”
Pluton III „Zięby”
zastępowa – och. Joanna Pietrasiewicz „Makolągwa”
podzastępowa – bs. Katarzyna Grabska „Szpak”
bs. Bożena Mikulska „Pliszka”
bs. Katarzyna Porębska „Sikora”
Pluton IV „Orły”
zastępowy – trop. Jerzy Wołowska „Kuna”
podzastępowy – trop. Piotr Zambrzycki „Bąbask” (od bąk, baobab, skorpion)
och. Janusz Czostek „Wąż” (Czońka)
och. Ryszard Karolak „Ryś”
bs. Jacek Łukaszuk „Cis”
Pluton V „Sokół”
zastępowy – trop. Marek Kupiszewski „Sowa” (Krewny)
podzastępowy – trop. Tomasz Strączek
och. Włodzimierz Gala
bs. Jacek Grzybowski
bs. Michał Hornowski (Harnaś)
Pluton VI „Grab”
zastępowy - odkrywca Jacek Napiórkowski „Żbik” (Lala)
podzastępowy – trop. Sławomir Kołodyński „Puma”
och. Paweł Jagiełło „Łoś”
och. Ireneusz Mietelski „Kos”
bs. Wojciech Paprocki „Dzięcioł”
bs. Adam Żmigrodzki „Żmija”
Pluton VII „Niedźwiedź”
zastępowy – trop. Mirosław Wiśniewski „Miś”
podzastępowy – odkr. Marek Gołębiowski „Brzoza” (Gołąb)
odkr. Leszek Kujawski „Sowa Szara” (Pikuś)
odkr. Stanisław Radkowski „Jodła”
bs. Jan Bogucki „Dzik” (Urban)
Kolonia zuchowa w Guciowie
Komendantka – pwd Irena Piasecka
Instruktorki – Małgorzata Patzer
pwd Anna Samojlik
Pluton I „Brzoza”
Maciej Pieńkowski „Pień”
Igor Śnieciński
Kazimierz Radkowski „Jałowiec” (Kozioł)
Michał Rudowski „Miś” (Dziurdziul)
Adam Borowczyk „Borowik”
Mariola Gnoińska „Poziomka”
Joanna Gwiżdżówna „Jagoda”
Pluton II „Zielony liść”
Bogdan Piasecki „Liść”
Jerzy Królikowski „Zając
Anna Zatorska „Leszczyna”
Krystyna Karaffa „Olcha”
Małgorzata Błaszkowska „Brzoza”
Jerzy Skrzypczak „Skrzyp”
Tomasz Nowakowski
Pluton III „Wilk”
Jarosław Borecki „Wilk”
Joanna Kosieniak „Leszczyna”
Krystyna Kosieniak
Krzysztof Pietruczak (Pikut)
Zenon Juszkiewicz (Pączek)
Henryk Jasiński (Jasio)
W zajęciach uczestniczyły także Wanda i Maria Piaseckie, córki druhny komendantki w wieku przedszkolnym.
1 Henryk Jasiński (Jasio) – od początku w Szczepie.
2 Stanisław Radkowski – od początku w Szczepie.
3 Marianna Pawlik.
4 Wojciech Kaczmarek.
5 Mirosław Zawiliński – Mrówa.
6 Paweł Sochański – Niuniek.
7 Grzegorz Gołębiewski – Gołąbek.
8 Agnieszka Oleszyńska.
9 Piotr Karaśkiewicz – Karaś.
10 Andrzej Czajkowski – Czaja.
11 Michał Hornowski – od początku w Szczepie.
12 Stanisław Piotrowski.
13 Ryszard Karolak – od początku w Szczepie.
14 Anna Twardowska.
15 Kazimierz Radkowski – od początku w Szczepie.
16 Tamara Szpejewska.
17 Marcin Mikołajczyk.
18 Waldemar Rybitwa – od początku w Szczepie.
19 Jacek Wąsowski.
20 Włodzimierz Ratajski.
21 Tata Olafa Kryńskiego.
22 Instruktor bez stopnia; takiego „stopnia” używali funkcyjni po złożeniu zobowiązania instruktorskiego. Potem wprowadzono stopień instruktorski organizatora, na którego zdobycie należało spełnić odpowiednie wymagania.